Chrobry…

Opowieści z Nibylasu

Od dziecka kochał przyrodę. Prenumerował czasopisma przyrodnicze, „Łowiec Polski”, bo były tam fajne zdjęcia zwierząt, kupował książki, zbierał albumy z fotografiami natury. Temat go niesamowicie kręcił, kiedy się tylko dało wsiadał na rower, lub pieszo wędrował do pobliskiego lasu za miastem i podglądał naturę. Zmierzył okoliczne knieje wzdłuż i wszerz. Zimą wędrował po tropach zwierząt, latem z lornetką zalegał w chaszczach i karmił oczy bogactwem przyrodniczego świata. Żył tym, wiedział, że to jego świat, a natura nie skąpiła mu swych uroków.

Pewnego czerwcowego dnia, obserwując przez lornetkę koziołka pasącego się na polanie zrozumiał, co powinien robić, czym się zająć, jak realizować swa pasję. Był na to gotowy.
Kilka ładnych lat później siedział wieczorem w domu i powoli pakował sprzęt do torby. Oglądał go, sprawdzał, czy wszystko działa jak należy, w końcu kosztował niemałe pieniądze, a miał ważne zadanie do spełnienia. Długo na niego odkładał, bo jak to mówił Marian Paździoch: „Panie! To nie są tanie rzeczy!”. Kiedy wszystko przejrzał, wiedział, że jest gotowy, za chwile musi wyjechać, żeby przed świtem być już w lesie, na rykowisku. Upatrzył sobie pięknego jelenia – byka. Obserwował go już od kilku lat. Widział jak z roku na rok nabiera majestatu, wieniec mu się rozrasta, jak powoli staje się jesiennym królem kniei. Tak, Chrobry (bo tak go nazwał), był jutrzejszym celem.

Kolejnego ranka zaparkował samochód, zabrał z niego sprzęt i chociaż było ciemno, bez trudu powędrował na miejsce zasiadki. Znał ten las jak własna kieszeń, tyle godzin tu spędził, śledząc, tropiąc, obserwując, jak za czasów dzieciństwa. To był jego drugi dom.
Położył się na ziemi, na skraju wyrębu. Wschód miał za sobą, więc jak przyjdzie świt, będzie wszystko doskonale widział, słońce nie będzie go oślepiać. Miał przeczucie, graniczące z pewnością, że Chrobry się tu rano pojawi.


Nim nastał brzask, jelenie zaczęły ryczeć. Tubalne śpiewy niosły się po lesie. Jedne bliżej, inne dalej. Wśród nich słyszał ryk „swojego” jelenia. Potrafił go rozpoznać po basowej niskiej barwie i mocy. Tego roku był prawdziwym królem. Nie widział lepszego na tym rykowisku. Więc czekał.
Kiedy niebo na wschodzie dotknęła swymi różanymi palcami Jutrzenka, ryk Chrobrego zaczął brzmieć coraz bliżej i bliżej. Potem usłyszał, jak jeleń uderza porożem o krzaki, pozorując walkę, nakręcając się do pojedynków, chociaż nie miał w tej kniei godnego przeciwnika. Wszystkie pozostałe schodziły mu z drogi.


Słońce wychynęło najpierw znad horyzontu, potem przedostał się nad las i oświetliło wyręb. Rykowisko powoli cichło, ale Chrobry nadchodził. Stękał i porykiwał, co prawda coraz mniej, ale jednak. Byk zbliżał się, ale on był gotowy. Patrzył w okular, poprawiał ostrość, czekał, a serce mu waliło. To może być jedyna okazja, jedyna szansa na strzał i musi ją wykorzystać!


No i wyszedł. Głowa dumnie uniesiona, na porożu rozwieszone jak girlandy gałązki z żółtymi już liśćmi, pozostałości po bitwach stoczonych z krzakami. Ustawił się w słońcu, uniósł głowę, wieniec położył na plecy i prężąc się w słońcu poranka, wydał z siebie ryk, od którego zatrząsł się las. I to był ten moment!


Czerwony punkt w okularze spoczął na korpusie jelenia, a on wstrzymał oddech i nacisnął spust. Raz, drugi, trzeci… Miał to! Kiedy ryk ucichł, jeleń powoli, majestatycznie odwrócił się w stronę słońca, wciągnął powietrze chrapami, chwilę postał, po czym odwrócił się i poszedł znów w gęstwinę. Koniec spektaklu na dziś.


Drżącymi rękami pakował sprzęt z powrotem do torby. Odkręcił teleobiektyw, włożył go do pokrowca, body aparatu upchnął w przegródce. Wiedział, że nie jest to jego ostatnie spotkanie z Chrobrym, że jeszcze kiedyś na niego „zapoluje”. Cieszył się, że kiedyś, czerwcowego dnia, podjął decyzję, że zostanie fotografikiem przyrody, nie myśliwym. Takiego piękna nie potrafiłby zabić.

Tekst i zdjęcie

Maciek MacSzym Szymczak

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij